Wakacje z psem, pod namiotem (sierpień 2013)

Nastała wiosna, dni robią się dłuższe i coraz cieplejsze. Myślę, że nie tylko ja zaczynam marzyć o letnich wyjazdach, dlatego chciałabym się z Wami podzielić naszymi dwutygodniowymi wakacjami pod namiotem z 2013 roku.

W sierpniu 2013 minęło 9 miesięcy od pojawienia się Janki w moim życiu. Kiedy ją przygarniałam, nie zdawałam sobie sprawy z problemów jakie stwarzał jej charakter, dlatego szybko okazało się, że zostawić mogę ją tylko u mojej siostry Iwonki i nie dłużej niż na kilka dni.

Kiedy zdecydowałam się zostać kierownikiem kolonii zuchowej naszego Hufca, oczywistą sprawą było dla mnie wzięcie ze sobą psa. To, jaki sprawowałam urząd było mi bardzo na rękę – pierwszy raz jechałam jako osoba zajmująca się typową organizacją wypoczynku i nadzorująca pracę wychowawców, więc pierwszy raz miałam nie prowadzić żadnych zajęć z dzieciakami. Mogłam też nie mieszkać w obozie, z czego skrzętnie skorzystałam, przywożąc swój własny namiocik.

Kolonia odbywała się w przeuroczym miejscu – niedaleko wsi Winiec nad jeziorem Ilińskim (KLIK). Uwielbiam całą okolicę! Woda, las, łąki… Jest tu wszystko to, co kocham, a możliwość pokazania tego miejsca psu jest również cudowną alternatywną dla oderwania się od obozowych spraw.

Wyjazd był w sierpniu, dlatego już w maju zaczęłam klatkowanie Janki. Wiedziałam, że bezpieczeństwo psa i wszystkich uczestników obozu jest najważniejsze, dlatego nie wyobrażałam sobie, abym mogła ją zostawić przywiązaną do ławki, drzewa lub namiotu. Nie i już. Janka miała swój azyl w klatce. Dzielnie spędzała w niej czas, kiedy nie było mnie w pobliżu. Schowana w namiocie przed światem, jednocześnie z otwartymi ściankami, by mogła zerkać co dzieje się w okolicy. Janka dobrze zniosła wakacyjne klatkowanie, po każdym spacerze od razu pakowała się do środka. Po kilku dniach przyzwyczaiła się do obozowych odgłosów i większość dnia po prostu przesypiała.

Bałam się, że w nocy będzie czujna, bo nasz namiot stał niedaleko wejścia na teren Zgrupowania oraz przy ścieżce, która prowadziła do pozostałych obozowisk. Za ogrodzeniem przebiegała droga do wsi, więc ruch przy naszym namiocie był jak na autostradzie. Mimo wielu dziwnych odgłosów, masy ludzi, mój pies nieźle reagował na sytuację w której się znalazł. Pańcia dumna!

Jedyne chwile, które spędzałyśmy razem w namiocie, a pies nie musiał być w klatce to noce. Na noc otwierałam klatkę, jednak Janka i tak wybierała ją do spania. Tylko w te chłodniejsze noce pakowała mi się w nogi, ale mój jeden delikatny ruch i uciekała do klatki. Kilka razy udało mi się ją namówić do wejścia pod śpiworek… I to dlatego te wakacje uważam za decydujące w naszej relacji. To właśnie na tym obozie zauważyłam rodzącą się między nami więź i tworzące się przywiązanie.

Janka ani razu nie została puszczona luzem po obozie. Mimo, że w Zgrupowaniu były na stałe dwa inne psy, które mogły biegać luzem, ja nie miałam takiego zaufania do Janki, by dać jej wolną rękę, dlatego cały czas była na smyczy lub lince, a w niektórych sytuacjach również w kagańcu.

No właśnie! Nigdy nie jest tak, jak sobie wymyślimy. Okazało się, że jestem niezbędna w obozie… Dlatego czas jaki planowałam poświęcić mojemu psu został ograniczony do minimum. Kiedy prowadziłam zajęcia, nie brałam ze sobą Janki. Byłam w pracy, odpowiedzialna za dzieciaki, dlatego nie chciałam dzielić swojego czasu również na psa. Kiedy szłam na zajęcia jako osoba dodatkowa, nie prowadząca zajęć, a jedynie „pilnująca porządku”, pozwalałam sobie na towarzystwo Janki, szczególnie w sytuacjach, kiedy szliśmy daleko od obozu, na minimum 4 godziny. Moje dzieciaki mają w głowie chyba tylko jeden obraz Janki.

Powiem Wam, że trafiłam na wspaniałe zuchy – chętne do poznawania nowej wiedzy, ciekawe świata, bardzo cierpliwe i usłuchane! Ta kolonia nie tylko dla mnie i Janki była nowym wyzwaniem szkoleniowym, mam nadzieję, że dzieciaki zapamiętały z niej wiele lekcji dotyczących psiego zachowania.

Już pierwszego dnia wytłumaczyłam im dlaczego Janka w ich obecności jest w kagańcu. Dlaczego nie pozwalam na głaskanie psa i proszę o informację, jeśli ktoś chce do niego podejść. Wytłumaczyłam niektóre sygnały stresu jakie można było u niej zaobserwować i cudownie było widzieć, jak dzieciaki zwracają na to uwagę! Nie było dnia, żebym nie słyszała „uważaj, nie krzycz, bo Janka tutaj jest” albo „zobacz, odwraca głowę/ziewa, chyba się denerwuje, odsuńmy się”. Empatia i szczerość jakimi obdarzone są dzieci jest cudowna! Wiedziałam, że bardzo chcą ją pogłaskać i się z nią pobawić, ale jednocześnie wszelkie uwagi i opowieści o suczce przyjęły z ogromnym zainteresowaniem i szacunkiem.

Co wychodziłam z namiotu to zaraz byłam bombardowana pytaniami:
„Co tam u Janusi?”
„Jak się miewa moja kochana Janeczka?”
„A czy Janka jest już po śniadaniu?”
„Czego się ostatnio Janka nauczyła”
„Czy dzisiaj pokaże nam druhna jej sztuczki?”
„Druhno, a czy dzisiaj będzie ją można pogłaskać?”

No i bach – udało się, Po tygodniu znajomości, moje zuchy miały możliwość by pogłaskać Jankę, ustawiła się do niej kolejka! Każdy podchodził bokiem, kucał i dawał jej smaczki na wyciągniętej dłoni. Jak się później okazało – nie każdy chciał ją głaskać, za to kontakt z psem, podanie smaczków i po prostu bycie przy niej było wystarczające.

Dość szybko rozniosło się w obozie, że Janka umie kilka sztuczek, dlatego pod koniec kolonii urządziłyśmy małe przedstawienie. Wytłumaczyłam dzieciakom jak pracuję ze swoim psem, czym ją nagradzam, w jaki sposób do niej mówię itp. Miałam wrażenie, że pokazuję sztuczki magiczne, bo dzieciaki były oczarowane!

To były wspaniałe dwa tygodnie! Tyle historii o psach chyba nigdy nie słyszałam. Każdy zuch dzielił się ze mną opowieściami o swoich zwierzakach, bo nie każdy miał psa. Mam nadzieję, że po tej kolonii zapamiętali co nieco z tego wszystkiego, co im mówiłam. Janka jest im wdzięczna za empatię, w każdej możliwej sytuacji! Chociażby w tej, kiedy podczas marszu zatrzymywała się by zrobić siku, a cała kolumna stawała i było słychać dziecięcy szmer „ej, czekajcie, stójcie, Janeczka robi siusiu, musimy poczekać!”.

Muszę też wspomnieć o kilku sytuacjach, w których moi przyjaciele stanęli na wysokości zadania, zupełnie bezinteresownie. Ponieważ jedno dziecko bardzo nam się rozchorowało, zostało odwiezione do szpitala. W Ostródzie spędziłam kilka dni po kilka godzin i w czasie mojej nieobecności, moi przyjaciele jednego dnia zabrali Jankę na spacer, a kolejnego nawet wystawili jej klatkę pod pobliskie drzewko, gdyż było tak gorąco, że namiot okropnie się nagrzał. Nikt tak nie miotał piłkami jak Kasia, nikt nie był tak „obojętny” na urok Janki jak Karol. Ania zawsze była przytomna i trzymała rękę na pulsie, a Boguś zasypywał mnie mnóstwem pytań. Dziękuję Wam za tę kolonię!

To były naprawdę fantastyczne wakacje!

Kilka rad i sugestii:

Bardzo chciałabym powtórzyć wypad pod namiot z psem, tym razem typowo rekreacyjny.

Już wiem, że klatka jest świetnym rozwiązaniem. Wiem też, że puszkowe jedzenie zupełnie się nie sprawdza i jeśli ktoś musi karmić psa mokrą karmą, to polecam saszetki. Mój pies przeskoczył z puszek Animondy na saszetki psiego fast foodu, które znalazłam w wiejskim sklepiku. Na szczęście nie zauważyłam problemów żołądkowych.

Jeśli szykuje nam się wypad nad jezioro – polecam wzięcie osobnego ręcznika dla psa oraz kilka kompletów szelek i obroży, żeby mieć na zmianę. Ja miałam też krótką i długą smycz, a także linkę 5 i 10-metrową.

12 komentarzy do “Wakacje z psem, pod namiotem (sierpień 2013)”

  1. Oo, rzeczywiście sporo ma Janka miejsca w tej klatce, ale to dobrze zważywszy na to, że spędzała w niej większą część dnia. Chociaż do mniejszej też by się zmieściła 😉 Ja w tym roku zamierzam zabrać Azrę ze sobą na obóz, o czym właśnie pisałam i tam przyda nam się klatka i mam nadzieję, że uda mi się przyzwyczaić Azrę do zostawania w niej samemu przez dłuższy czas.
    Napisałaś, że Janka uciekała do klatki przy poruszeniu stopami – my też mamy podobne problemy (tzn. nie wiem czy dla Ciebie jest to problemem), Azra nie chce ze mną spać. Na moim łóżku kładzie się tylko jak siedzę wieczorem przy komputerze albo czytam książkę, ale jak tylko zgaszę światło to od razu zmyka do siebie, do klatki. A pod kołdrę to nigdy nie udało mi się jej "zaciągnąć"… :p Chciałabym, żeby ze mną sypiała i grzała mi nóżki, ale nie wiem czy doczekam się tego w najbliższym czasie…
    Mogłabyś napisać coś więcej o Waszej relacji, tzn o problemach z Janką i jak sobie z nimi radzicie? Chyba, że już był taki wpis tylko ja nie umiem grzebać w archiwum 😉

    1. Właśnie Twoja wzmianka o obozie przypomniała mi, że nie opisywałam u siebie naszego wypadu pod namiot 🙂
      Janka jest psem niedotykalskim, bardzo pilnującym swojej przestrzeni osobistej i choć wszystko mogę przy niej zrobić, to widzę, że nie ma z tego radości. Powoli się to zmienia, bo czasem stanie obok mnie i oprze się o moją nogę, dając delikatny znak "pomiziaj po dupce" 😉 Dodatkowo pozwala też już na głaskanie obcym osobom, ale nie przypadkowym. Coraz rzadziej wzdryga się kiedy dotknę ją bez ostrzeżenia, jednak spanie/leżenie ze mną w łóżku to wyjątkowe sytuacje, np. podczas choroby lub rano, tuż przed moim wstaniem. Nie gardzi łóżkiem i kanapą, po prostu nie czuje się komfortowo, kiedy jest przypadkowo dotykana – stąd pewnie to uciekanie na legowisko.
      Trochę pisałam na blogu o naszych problemach, ale chyba nigdzie nie zebrałam tego w całość. Janka boi się psów, kiedy do mnie trafiła bardzo panicznie na nie reagowała. Do tej pory skaczą jej emocje, szczególnie wtedy kiedy jakiś pies się nią zainteresuje. Źle znosi psie interakcje kiedy jest na smyczy – na "wolności" dużo lepiej sobie radzi, a już na pewno nieporównywalnie lepiej do tego, co było po jej adopcji. Dodatkowo jest wrażliwa na huki, stuki, strzały i grzmoty. Na początku bała się też ludzi, a przede wszystkim mężczyzn. Nadal zdarza jej się wystraszyć facetów, ale przynajmniej już ich nie atakuje, bo z tym też miałyśmy duży problem, w wielkim stresie Janka atakowała nogawki. Muszę być bardzo czujna, bo czasem zła fraza, nie ta komenda, a ona już wpada w popłoch i boi się "porzucenia", a najlepszym odreagowaniem stresów jest zatopienie ząbków w kawałku materiału 😉

  2. Oj jak uwielbiam taki sposób spędzania czasu! Tylko w dziczy, w warunkach zbliżonych do polowych potrafię się zrelaksować! 🙂 Pod namiotem z Baloo jeszcze nie byłam, w tym roku planujemy wyjazd do domku letniskowego, jakoś najbardziej pod namiotami obawiam się udaru.

    Jejku jak mi się zamarzyło, ach! 🙂 Super sprawa 🙂

    1. Przyznam szczerze, że chciałabym to powtórzyć! A najchętniej na wyspach 😉 Zawsze jak biwakuję w UK, to żałuję, że nie ma ze mną Janki.

  3. Oo ale się rozmarzyłam 🙂 Uwielbiam takie wspominkowe posty, szczególnie kiedy za oknem buro i ponuro. Niech wakacje nadchodzą jak najszybciej, a noc w namiocie będzie ich podstawą. Najlepiej nad jakimś jeziorem, wtedy to będzie istny raj 😀

  4. To było na pewno super doświadczenie. Chciałabym przeżyć taką przygodę i wyjechać kiedyś z psem pod namiot :). Tylko nie wiem czy mój zniósłby taką temperaturę w środku namiotu.

    1. Trzeba po prostu bardzo dobrze dobrać miejsce. My od rana mieliśmy słońce, dlatego wtedy starałam się zabierać psa poza namiot. Kiedy na namiot padał cień, a poły były pootwierane, problem wysokiej temperatury w namiocie znikał.

Możliwość komentowania została wyłączona.